kapilary w teatrze życia codziennego

Widziałem wczoraj tą świetlistą instalację na Hożej 42 - Ścianę ciepła, z kapilarnej serii Izabeli Żółcińskiej. Wygląda świetnie. Przy okazji dowiedziałem się co nieco o całym procesie powstawania. O wszystkich problemach, zmaganiach, biurokracji, trudnościach, formalnościach i kłodach rzucanych przez miasto (które zresztą finansuje cały projekt) i zaskakujących spotkaniach autorki z mieszkańcami i przypadkowymi gapiami. Sama autorka, nieco zaskoczona tym wszystkim co się działa, nazywając cały ten proces dotykaniem życia, przyznała że zdarzenia te były kluczowe dla całego przedsięwzięcia.

źródło: http:// www.kapilary.pl


Niby to nic nowego, znamy cały kontekst sztuki angażującej, wiemy do czego doszła Rajkowska i inni wbijający szpile w przestrzeń publiczną. Ale jakoś niesamowicie to brzmi, jak nagle do podobnych wniosków dochodzi kolejny artysta, eksperymentujący z nowym medium i podskórnie wyczuwający pewne przesunięcia. Bo może to początek jakiegoś szerszego poruszenia?

Czy produkt działania artystycznego jest wciąż najważniejszy? Dla kogo jest to, co powstaje, gdy nagle dzieło znajdzie się w przestrzeni miasta? Czy nie ważniejszy jest cały porces powstawania, konsultacji, recepcji i trwania? Czy artyści nie powinni zająć się produkcją zdarzeń, a nie dzieł? Produkcja podobnych projektów uruchamia mnóstwo realnych procesów na kilku poziomach, politycznych, społecznych, ekonomicznych.

Staje się dziełem trwającym w czasie, w zdarzeniu, z całą rzeszą współautorów. W swojej inżynierii przypomina trochę teatralną machinę, z reżyserami, scenografami, dramaturgami i mechanikami włącznie. Dzieło totalne, trochę zdane na przypadek, na czasowe trwanie i zniknięcie (ściana ma po jakimś czasie wygasnąć sama). Czy to nie zbliża się coraz bardziej do naturalnego teatru z ulicy?

Lećcie, myk myk, pod ścianę, pooglądać sobie póki jeszcze świeci.

1 komentarz:

BeataG pisze...

... spotkanie z autorką zorganizowało koło naukowe IHS "Pasaż" :)