źródło: http:// www.kapilary.pl |
Niby to nic nowego, znamy cały kontekst sztuki angażującej, wiemy do czego doszła Rajkowska i inni wbijający szpile w przestrzeń publiczną. Ale jakoś niesamowicie to brzmi, jak nagle do podobnych wniosków dochodzi kolejny artysta, eksperymentujący z nowym medium i podskórnie wyczuwający pewne przesunięcia. Bo może to początek jakiegoś szerszego poruszenia?
Czy produkt działania artystycznego jest wciąż najważniejszy? Dla kogo jest to, co powstaje, gdy nagle dzieło znajdzie się w przestrzeni miasta? Czy nie ważniejszy jest cały porces powstawania, konsultacji, recepcji i trwania? Czy artyści nie powinni zająć się produkcją zdarzeń, a nie dzieł? Produkcja podobnych projektów uruchamia mnóstwo realnych procesów na kilku poziomach, politycznych, społecznych, ekonomicznych.
Staje się dziełem trwającym w czasie, w zdarzeniu, z całą rzeszą współautorów. W swojej inżynierii przypomina trochę teatralną machinę, z reżyserami, scenografami, dramaturgami i mechanikami włącznie. Dzieło totalne, trochę zdane na przypadek, na czasowe trwanie i zniknięcie (ściana ma po jakimś czasie wygasnąć sama). Czy to nie zbliża się coraz bardziej do naturalnego teatru z ulicy?
Lećcie, myk myk, pod ścianę, pooglądać sobie póki jeszcze świeci.
1 komentarz:
... spotkanie z autorką zorganizowało koło naukowe IHS "Pasaż" :)
Prześlij komentarz